6.8.09

noc komety

Chłopiec odsłonił gałązkę i palcem wskazał bratu mały, świecący punkcik na niebie. Podobnie jak jego braciszek, on także miał równo przycięte, jasne, proste włosy, rozdzielone na środku idealnym przedziałkiem.

- Mamo, mamo! Kometa! – krzyknął cicho, jakby nie chciał jej zbudzić.
- Hax, nie teraz, synku. Widzisz, że mamusia odpoczywa. Zresztą pokazywałeś mi ostatnią, to już mamy nie męcz.

Chłopcy zamilkli. Wciąż stali pośród młodych drzewek, wpatrując się w świetlisty punkt. Ich rozłożona na leżaku matka nawet nie podniosła głowy, jeszcze tylko mruknęła coś sennym głosem i kompletnie zignorowała malców. Kilka metrów obok, na napędzanym przez cząstki antymaterii grillu, prażyły się dorodne befsztyki. Były już gotowe, ale konstrukcja modelu gwarantowała utrzymywanie ich w takim stanie jeszcze przez najbliższe cztery godziny. Z kabiny toaletowej wyszedł wujek, dowcipkując, że można wprawdzie mieć najlepszy jedwabny papier, ale gówno i tak będzie śmierdzieć.

Nawet jeśli doleciało to do uszu malców, nie zareagowali. Kometa świeciła już bliżej. Odbijała się w ich oczach i rosła z każdą chwilą. Stali jak zahipnotyzowani.
Zobaczyli, jak kilka kilometrów nad nimi kometa spłaszcza się, wypełniając już spory kawałek nieba.

- Łaaał… – szepnęli, nie odrywając wzroku.

A przeraźliwie gruba, przezroczysta warstwa kauczuku odbiła świetlisty punkt z powrotem w pełną tajemnic przestrzeń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

tak?