3.1.14

żelazko na raty

Mężczyzna miota się i potyka, mimo że jest dobrze ubrany. Ma na sobie garnitur i buty z czarnej, lśniącej skóry. Widzi go między ludźmi wsiadającymi do środka. Wdrapują się po schodkach, a on tam wije się i złorzeczy. Między głowami to ręka, to twarz, to inne części protestu. Może jest pijany, może chory. Przytacza się do drzwi akurat, gdy się zamykają. Przykleja się do nich i przez chwilę biegną razem.

Porywisty świst. Dłoń na poręczy. Pasażerowie stojący winni się trzymać, głosi napis na suficie. W szybie kawałki kształtów. W drugim ręku pudełko.
Niesłyszalność. Każdy tak mówi, że nic nie można zrozumieć. Gęstość ludzi przyprawia ją o ból głowy. Agnieszka. Ma nierówną grzywkę i studiuje kulturoznawstwo. Drobna postać, drobiazg między ruchomymi szkieletami. Wygibasy autobusu, zakręt po zakręcie prowadzą ją do domu.

Skręt klucza. Obrót. Szczeknięcie zamka i maszyna otwiera drzwi. Korytarzem, okiem na wieszak, potem palto, szalik, kapcie, przez próg, światło, stół i na nim ląduje pudełko.
Zza szafy kupiona wczoraj deska. Agnieszka, wracając ze sklepu, wyobrażała sobie, że niesie ją nad ocean. Z szafki ręcznik, który rozkłada na desce i gładzi dłonią.
Teraz żelazko, cud inżynierii, artefakt. Samoprasująca zawziętość.
Podeszła do pudełka, przesunęła palcami wzdłuż krawędzi. Gładkie ubrania, które przyjdzie jej nosić. Lekkość i powab. Miękko jej będzie. Puszysty puszek opuszkiem palców.
Zawirowała szczęśliwie, prawie dotykając ścian, pokoik był tyci. Zegarek tykał niecierpliwie. Gołębie stłoczone za oknem raz po raz dziobały w szybę.
Zaciągnęła zasłony i zapaliła lampkę. Z pudełka wyciągnęła książeczkę.

Najpierw spod łóżka wyjrzała głowa. Okrągła, z oczami w kształcie rodzynek. Z szarą skórą, którą ktoś wciągnął na czaszkę jak reklamówkę.
Agnieszka czyta instrukcję, Obsługa przedmiotu składa się z etapów i programów. W zależności od ustawień można nim robić wszystko, czego potrzebuje tkanina.


Potem wysunęły się kanciaste i chude łokcie. Coś chwytało palcami dywan i czołgało się w jej stronę, wlokąc za sobą bezwładne nogi jakby był to ogon.
Dotarło na środek i usiadło, krzyżując kości ramion.

Zadzwonił telefon.
- Pani Agnieszka?
- Słucham?
- Pani Agnieszko, kupiła pani dzisiaj żelazko w naszym sklepie. Prawda?
- Tak.
- Na raty?
- Zgadza się.
- Świetnie. W takim razie uprzejmie informuję, że wpłaciła pani tylko jedną ratę zamiast dwóch.
- Ale…
- W związku z tym aktywujemy system obronny produktu i przez jakiś czas, to znaczy do momentu wpłacenia zaległości i odsetek, nie będzie można z niego korzystać.
- Odsetek?
- Tak, ale to tylko ułamek procenta liczony od każdej minuty. Na pani miejscu tym bym się nie przejmował.
- A czym?
Rozłączył się.

Stworzenie sunie teraz w stronę kuchni. Spojrzała na stół.
Z pudełka wysunęła się wtyczka. Rozejrzała się niczym zwiadowca, dopełzła do ściany i wsunęła się w kontakt.

Agnieszka idzie za nim. Patrzy, jak z trudem odrywa się od białych kafelków i roztrzęsione wspina się na krzesło. Zrzuca przy tym szklankę, która pęka i rozpryskuje się na drobiny.
Przynosi talerz z zupą i zaczyna je karmić.



Radio odgrywa śniadaniową piosenkę. Zasłonki są żółte i pełne śladów dymu.
Chrzęst. Chrupnięcie, zgryzienie czegoś pełnego powietrza. Delikatne Płatki Kapitana Ox znikają w szerokiej paszczy Marcina. Mleko rozlewa się po zębach.
Druga zmiana ma teraz przerwę. W ponurym roomie odpoczywają, nawet nie siląc się na oficjalność. Iwona, Marta i Łukasz rozłożyli się na szerokiej kanapie jak robale. Krzysiek z Dawidem oglądają jakiś schemat. Marcin je płatki i uczy się do egzaminu.
Luiza kichnęła i zaczęła szukać chusteczki. Ma na sobie brązową pelerynkę pod kolor oczu.
Pod sufitem starannie pracuje wiatrak. Adam przygląda się płatom, próbując liczyć obroty.
- Monika? - głos Andrzeja zniżył się do mruku. Mateusz musiał nadstawić ucho. - Zaproś ją gdzieś. Obiad czy kino i od razu masz łatwiej. Spójrz na mnie i Magdę. Wyprowadzam ją raz w tygodniu i jest szczęśliwa.
- Nie to co Beata - zauważa Mati, szczerząc się.
- To był dopiero sucz - przytakuje Maciek.



Zbierając szkło z podłogi Agnieszka przeprowadza symulację rozmowy z ojcem. Tłumaczy mu, dlaczego żelazko jest jej niezbędne i prosi go o pieniądze. Żelazko nie jest jej potrzebne, ale zobaczyła reklamę i pomyślała, że je kupi. Tata nie musi tego wiedzieć. Zresztą lepsze ubrania to lepsze samopoczucie, a więc większa szansa na zdobycie pracy. Tata to zrozumie, żelazko jest konieczne.
Wysypuje okruchy do czerwonego plastikowego pojemnika.
Żelazko w pokoju syczy i wypuszcza parę.
Agnieszka wyciąga z rękawa spinkę, odgarnia włosy i spina je za uchem.



Do środka wchodzą nowe osoby, między nimi Edyta, pochłonięta rozmową z Tomkiem. Robi się tłok. Tomek, wysoki brunet, jego przeciwieństwo. Marcin kończy jeść i odsuwa talerz. Wrzuca do niego łyżkę z brzękiem. Edyta zawsze go podniecała i nie umiał z nią rozmawiać. Rozsiada się, splata ręce za głową.
Beka.
Odchyla się na krześle. Kołysze się na dwóch nóżkach. Wysoko nad stołem przelatuje mucha.
Michał kątem oka obserwuje Marcina. Nie może znieść tego, jak krzesło przechyla się coraz dalej i tylko cudem się nie przewraca. Próbuje odwrócić wzrok, ale wtedy wyobraża sobie jeszcze gorsze rzeczy.
Płatki Kapitana Ox to ulubione danie Marcina. Obrazek na kartonie przedstawia statek kosmiczny złożony z samych kółek na tle granatowej przestrzeni. Gwiazdy przypominają lukier na płatkach.

Przed paroma minutami straszył kolejną kobietę odsetkami. Standardowa procedura, zazwyczaj tyle wystarczy. Jednak w tym przypadku przeczuwał, że sprawa nie rozwiąże się tak szybko. Było coś takiego w jej głosie. Zadzwoni jeszcze później, kontrolnie. Jeśli odbierze, wszystko jest ok. Jeśli nie, znaczy, że mamy problem i najlepiej będzie od razu tam pójść.



Rozmowa z ojcem szła kiepsko. Agnieszka wykorzystała wszystkie przygotowane argumenty i mogła już tylko słuchać.
- Przekraczasz granice. Przekraczasz! Naprawdę, teraz to koniec. Przesadziłaś, panno.
- Jesteś dla nas obciążeniem. - Do rozmowy wtrąciła się matka. - Ile lat jeszcze mamy cię utrzymywać i spełniać te twoje kaprysy?
Urodziłam darmozjada, jęknęła jeszcze pod nosem i słuchawkę przejął ojciec.
- Od dzisiaj radzisz sobie sama. Rachunki, zakupy, na nas już nie licz.
Przez chwilę szukał jeszcze mocnej puenty, ale się rozłączył.


I znowu telefon.
- Pani Agnieszka?
Tym razem to ona się odłączyła.

Usiadła sztywno. Zwierzę położyło głowę na kanapie tuż obok jej kolan. Pogłaskała ją. Gładka, miękka skóra stawiała palcom opór. Zupełnie inna niż skóra kota czy psa.


Zadzwonił dzwonek do drzwi. Agnieszka ocknęła się.
Niski blondyn, w zasadzie prawie bezwłosy, najpierw okrągły w judaszu, potem chudy na żywo.
W dłoniach trzymał jakiś formularz. Spojrzał na nią.
- Pani Agnieszka, poznaję.
Odhaczył pierwszą pozycję na liście.
(standardowa procedura)
- Mogę wejść?
Kiwnęła głową, bo nie zdążyła zrobić nic innego.
- O, ma pani małpę - zauważył. - Prawdziwa?
Kiwnęła głową.
- Brawo. Siostra mojego kumpla też ma taką. Podobno są strasznie chorowite. Leniwe i niepraktyczne przy tym. Zajmujesz się nim?
- Ładne mieszkanie. Gdzie mogę usiąść? Dziękuję. Porozmawiamy, dobrze?
Kiwała głową albo robiła nieokreślone miny, ale nie odezwała się słowem. Usiadła jak sparaliżowana i czekała.
Na stoliku położył formularz i jakieś papiery. Odhaczył kolejny punkt. Spojrzał na Agnieszkę i zaczął wolno mówić.
- Przepraszam, że cię niepokoję, przykro mi, że musiałem aż przychodzić. Zazwyczaj takie sprawy… Zostało ci kilka dni na wpłacenie tej raty.
- I co wtedy? - Agnieszka wreszcie się odetkała.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

tak?