3.3.10

walhalla

- Walhalla, kurwa...
- Ech.
Ani Thorn, ani Ridge nie lubili swojej wieczności. Powiem więcej - byli nią śmiertelnie znużeni. Siedzieli przy stole w pobliżu wyjścia z budynku.

Thorn kopnął leżący na podłodze kubek. Był starszy i w związku z tym głównie narzekał. Ridge’owi to nie przeszkadzało. Jako wierny fan fascynował się doświadczeniem swojego towarzysza.

- Mogliby coś z tym wreszcie zrobić.
- Ta, mogliby.

Za oknem rozlewała się poranna mgła. Blady świt rozdzierał nowy dzień.

- Jeszcze ta jebana pogoda.

Po paru minutach w pomieszczeniu pojawił się młody chłopak.
- Rodryk i reszta jeszcze się nie wytoczyli z łóżek. Prosili, żeby przekazać, że dołączą do was za godzinę.

Mężczyźni tylko westchnęli ciężko. Odprowadzili młodego wzrokiem i przez chwilę siedzieli w milczeniu.

Potem Ridge wstał. W sytuacjach jak ta zawsze wstawał pierwszy. Może miał w sobie więcej wigoru. Thorn mruknął pod nosem:

- Albo weź pod uwagę te dziewczyny. Ja nie wiem, skąd oni je biorą, ale walkirie to to, kurwa, nie są.
- A to kozie mleko...
- Nawet nie mów, bo mnie podbija. A Odyn na to lachę kładzie.
- Ale ja wierzę, że to już koniec.
- A, daj spokój. Co pięć lat przekładają datę ostatecznej bitwy.
- Ale tym razem...
- Ale nawet mi nie mów tych bzdur. Co było? No?! Nie pamiętasz? Mundial w Korei i Japonii miał być tym ostatnim. Potem Niemcy. I co? I też dupa. Teraz RPA za pasem, a ty dalej głupio wierzysz.
- No wiem, wiem.
- Ech, czasami sobie myślę, że tylko piłka trzyma mnie przy życiu.

Potem pchnął ciężkie, drewniane drzwi i wyszli na zewnątrz. Chłodny wiatr sypnął im w oczy śniegiem.

Z lewej, gdzieś na granicy wzroku zamajaczyły jakieś ciemne kształty. Mężczyźni poszli w tamtą stronę.

Na miejscu spotkali Emira. Z daleka rozpoznał ich i pomachał ręką na powitanie. Walczył z wielkim, czarnym wilczurem. Bestia ryła kłami drewnianą tarczę wojownika.
- Czołem, chłopaki. Jak idzie?
- Jak widzisz - mruknął Thorn, odpychając od siebie pokryte śliską skórą skrzydło harpii. - Obrzydlistwo.

- Tamci dalej śpią?
- Tak. Wiesz, jak jest.
- Pieprzona Rada Organizacyjna. Nawet tutaj nie ma sprawiedliwości.

- Słyszeliście, że Obama dostał nobla?
- No co ty.
- Kumpel z Szeolu mówił.
- Dalej się z nimi zadajesz? Warto? Wiesz, co ludzie mówią?
- Dawno już przestałem na to zwracać uwagę. Za dużo krwi napsuło mi to za życia.

Potem Emir poszedł na lewo, a oni na prawo.
- Po lewej byliśmy wczoraj – wyjaśnił Ridge.
- No pech. Ja wczoraj byłem właśnie po prawej. To do zobaczenia wieczorem.
- Bywaj.

Kiedy któraś z bestii ginęła, na jej miejscu pojawiała się kolejna. I tak aż do południa. Wtedy kto chciał robił sobie przerwę na posiłek, a część ciał sprzątano i gdzieś wywożono.


- Wiesz, jestem tym już zmęczony – szepnął Thorn.
- Co masz na myśli?
- Człowiek w moim wieku, z moimi poglądami...
- I doświadczeniem.
- ...i doświadczeniem nie powinien tak żyć.
- Wolałbyś teraz być w...
- Nie, nie o to mi chodzi. Nie ważne, gdzie. Po prostu to mi nie odpowiada. Ja tego nie czuję. Przecież ja nawet w to nie wierzyłem, wiesz sam.
- Tak, odkąd cię znam byłeś dziwny.
- Nie szedłem za tłumem.
- Ludzie ciebie unikali.
- Miałem własne spojrzenie na świat. Nie byłem tak ograniczony.
- Matki się ciebie bały.
- Nie pchałem się tu.
- Dzieci wytykały palcami.
- Gdyby cokolwiek w moim życiu zależało tylko ode mnie...
- A psy szczekały.
- Rozumiesz, o co mi chodzi?
- Tak, rozumiem.
- Akurat. Gówno rozumiesz.

Przez resztę dnia walczyli w milczeniu. Wieczorem, jak to wieczorem, rozpoczęła się zabawa. Wszyscy wzięli w niej udział. Rano czekała ich kolejna bitwa. I tak do samej śmierci.

Żartowałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

tak?