3.10.14

Saturn

W przedpokoju wisiało lustro, kierujące światło z okna do łazienki przez otwór w drzwiach. Bez tego, z ciemną czerwoną lampą, podkreślającą wszystkie dziury i zadrapania, pomieszczenie wyglądałoby naprawdę jak jaskinia. Tuż obok kuchnia, na tyle drobna, że można ją uznać za schowek na szczotki. W pokoju jaszczur o imieniu Leopold bawił się pluszowym misiem. Poza nimi mieszkanie było puste.

Saturn szedł sztywno przez pasaż. Był zadowolony z siebie, więc twarze, które mijał, wydawały mu się okrągłe i radosne. Właśnie zrobił interes życia. Szedł szerokim krokiem, wyprężony jak na wystawie. Gęba lśniła mu ze szczęścia. Zgodził się w ramach eksperymentu jeść wyłącznie mięso przez najbliższe sto trzydzieści dziewięć dni. Wierzył, że jest idealistą i zrobiłby to dla samego mięsa, ale oczywiście przyjął pieniądze. Duże pieniądze. Do tego nie będzie już tracił czasu na zakupy. Obliczył, że zyska półtorej doby. Był podekscytowany tą wizją. Wreszcie znajdzie czas na badania, wreszcie dokończy rozgrzebane projekty, spisze wnioski i uporządkuje papiery. Tyle rzeczy trzeba będzie wyrzucić, zasępił się na mikrochwilę.
Wypuścił powietrze z głośnym świstem i ruszył żwawo w stronę kioskarki.
Powietrzu nadano dziś miodowy posmak. Wielkie wentylatory przyjemnie mruczały i obracały się hipnotyzująco wolno.
- Co podać?! - warknął robot.
Saturn podskoczył i spojrzał na kioskarkę.
- No co? Kupuje pan coś, czy pan nie kupuje, pytanie jest proste. Więc?
Saturn rozszerzył oczka jak zdziwiony lemur.
- Jeśli pan nie kupuje - maszyna uniosła głos - to proszę nie blokować kolejki i won.
- Kupuję, oczywiście że kupuję! Najnowszy numer Gwiezdnika proszę.
Ucieszył się, bo sobie przypomniał, jaki jest szczęśliwy. Może o nim też kiedyś napiszą? Tygodnik miał siedemset sześćdziesiąt miliardów czytelników na wszystkich tysiąc dwustu pięćdziesięciu trzech koloniach po tej stronie pasa Oriona. Na jego planetce też cieszył się wielką popularnością.
Niestety kioskarka zdążyła się na niego obrazić i wyłączyła się w trakcie transakcji. Lecz nawet to nie popsuło jego świetnego nastroju.
Świetny nastrój popsuł się wieczorem, gdy tylko wrócił do domu. Jego eleganckie buty były na wpół zeżarte. W dodatku musiał posprzątać cztery kupy rozmieszczone w strategicznych punktach mieszania. Wziął jaszczura pod pachy i podniósł.
- Poldek, ile razy mam ci…
Zaniósł go do kuwety.
- Tutaj - warknął i wskazał palcem. - Tu! Rozumiesz?
Wytrzeszczył się, a biedny zmiennocieplny zwierz zwiesił zawstydzony łeb. W takich chwilach bał się wielkoluda. Nie miał pojęcia, o co może mu chodzić.

Piątego dnia Saturn wracał ze spaceru po parku. Popatrzył na maszyny do ćwiczeń i masażery, ale nie tym razem, pomyślał. Nie miał czasu. Miał do rozwiązania bardzo ważną rzecz. Był o krok od opracowania systemu, dzięki któremu możliwe będzie liczenie pierwiastka z każdej liczby bez pomocy kalkulatora.
Po szyi wędrowała mu szczypawka. Chwycił ją palcami, obejrzał i rzucił na trawnik.
System. To miał być jego pierwszy dar dla cywilizacji. Był pewien, że szybsze liczenie ułatwi wszystkim życie. Tym zyska rozgłos i to pomoże mu dopracować pozostałe wynalazki. Świecie, nadchodzę!, krzyknął nagle i niemal od razu skulił się w konspiracyjnej pozie, zacierając ręce i chichocząc.
Był pełen energii. Eksperyment dał mu nowe życie. Przez pierwsze cztery dni pojawiały się wprawdzie wizje sałat, ogórków, czasem jakieś owoce. Ale z każdym posiłkiem było lepiej. Dostawał świeże i ciepłe dania o wyznaczonych porach. Zadziwiające, ale kurier jeszcze nigdy się nie spóźnił. To oczywiście było zasługą tego, że zatrudniono człowieka, a nie maszynę.
Organizatorzy dbali o różnorodność diety. Dostawał więc rozkoszne kiełbaski bawarskie, pieczone żeberka, wielkie plastry jasnej wędzonej szynki, kurczaki prosto z rożna, ociekające tłuszczem golonki, płaty baraniny, miękkie tatary czy cielęce móżdżki. Był w szoku, jak wiele nowych smaków poznał. Śmiał się ze swoich wcześniejszych obaw, że dostanie mnóstwo puszek pełnych zmielonego mięsa i będzie musiał jeść to łyżką, bez przypraw i popijania. Zresztą nawet gdyby tak rzeczywiście było, i tak dałby radę. Chodzi przecież o ideę, o wynik, a w efekcie o naprawianie świata. Mama zawsze mówiła, że został powołany do wielkich rzeczy i miała rację.
Minął rozłożysty dąb, najstarsze drzewo w okolicy (tak było napisane na tabliczce) i wąską alejką dotarł do swojej klatki.
Idąc korytarzem, próbował testować system, ale nie potrafił się skupić.

Leopold uniósł łeb i nasłuchiwał. Wyczuł, że ktoś się zbliża i po chwili rozpoznał Saturna. Za chwilę dojdzie do drzwi, więc jaszczur w pośpiechu odgryzł kawałek kapcia, przeżuł i wypluł kilka kulek papki. Następnie porozrzucał kawałki kału w strategicznych punktach mieszkania. Zdążył. Zadowolony wrócił na swoje legowisko, zanim drzwi się otworzyły.
Z ciasnego korytarza dobiegło głośne westchnięcie. Zniechęcony Saturn podniósł resztki kapci i wrzucił je do tuby na śmieci.  
Na Leopolda jedynie zerknął, odruchowo sprawdził, czy pupil ma świeżą wodę i robaki. Poczuł się bezsilny, miał wrażenie, że ukochany jaszczur sabotuje jego projekty. Zapałał nienawiścią, ale od razu skarcił się i opamiętał. Zerwał ze ściany wczorajszą kartkę. Na nowej zaczął wypisywać założenia systemu. Chciał zrozumieć, czym tak naprawdę jest pierwiastkowanie, dlaczego jest niezbędne ludzkości, a nawet, co czuł  Abū al-Hasan ibn Alī al-Qalasādī, kiedy pierwszy raz używał świętego symbolu √. Ale nie osiągnie tego bez odpowiednich warunków.
- Polduś… musisz mnie wspierać. To są ważne sprawy, naprawdę.
Przybrał najsłodszy możliwy ton. Jaszczur przeczłapał przez pokój i położył się w innym kącie.
Saturn spojrzał na leżącą na stole karkówkę. Powinien ją dokończyć, zanim się zeschnie. Ach, gdyby pozwolili mu zjeść chociaż gruszkę albo plasterek sera... Dranie.
Palcami oderwał kawałek zimnego mięsa, włożył do ust i zaczął żuć. Wrócił do zawieszonego na ścianie arkusza. Na środku narysował duży √ w kółku, a od kółka poprowadził kilkanaście linii we wszystkie strony. W ten sposób rozbił symbol na rozmaite znaczenia, które rozrysował lub opisał w kilku prostych słowach. Kiedy skończył, powiesił kartę obok, żeby nie przeszkadzała i na następnej wypisał cztery kolumny przypadkowych liczb. Szukał powiązań i zaznaczał je sznurkami i szpilkami.
Pukanie do drzwi usłyszał dopiero po jakimś czasie. Był zły, że ktoś wyrwał go z głębokiego zamyślenia, w którym był już o krok od znalezienia ROZWIĄZANIA.
Otworzył drzwi z impetem z zamiarem obrzucenia pukającego ponurym spojrzeniem. Szukał kogoś, na kim mógłby się wyładować. Lecz był to tylko kurier, który dostarczył mu cynaderki na kolację.

Szesnastego dnia nastąpił przełom. Połączone nićmi kolumny liczb utworzyły wreszcie wzór. Saturn przegryzał wolno parówkę, wstrzymując jeszcze euforię. Sukces był daleko, ale był już widoczny. Czuł, jak wzbiera w nim poczucie wielkości i spełnienia. Przeczesał ręką szalone włosy. Widział wiwatujące tłumy i swoje zdjęcie na okładce Gwiezdnika. Widział, jak udziela wywiadów. W myślach zadawał sobie pytania: Jak pan osiągnął taki sukces? Ile lat trwały badania? Czy ktoś panu pomagał?
Spojrzał na Leopolda i czar prysł. Jaszczur leniwie żuł kolejną porcję obuwia. Jak tak dalej pójdzie, będę musiał chodzić boso, zmartwił się Saturn, wyrwał but i uderzył nim jaszczura w pysk.
 - Nie wolno!
Poldka dostał dwa miesiące temu na urodziny od siostry. Nie utrzymywali kontaktu, ale za każdym razem przysyłała mu upominek, prawdopodobnie tylko po to, żeby przypomnieć mu o tym, że starzeje się i kiedyś umrze. Przyjmował paczki, bo co miał robić. Kiedyś przesłała mu rybki, ale zdechły, zanim robokurier je dostarczył. Jaszczur miał więcej szczęścia i chyba dlatego Saturn postanowił go zatrzymać.
Początki były bardzo miłe, zwierzę łasiło się, uwielbiało siedzieć na kolanach i drapanie pod brodą. Ale kiedy urosło, zainteresowało się resztą mieszkania, a zwłaszcza butami. Saturn przy tylu projektach nie miał czasu, żeby ich pilnować i w związku z tym od jakiegoś czasu tracił obuwie w regularnym tempie trzech czwartych pary na tydzień. Gdyby wprowadził te dane do tabeli i zrobił symulację, dowiedziałby się, że jego obawa nie była bezpodstawna.
Ale był zbyt szczęśliwy, żeby to zrobić. Widmo sukcesu przysiadło mu na ramionach, aż garbił się z zadowolenia.
Leopold przerwał te rozmyślania kupą o wyjątkowo ciężkim zapachu. Nie pomogły brylujące i pachnące lasem hałdki żwirku, ponieważ zrobił ją pod stołem. Saturn wstał, sprzątnął i oczyścił miejsce. Nie powiedział nic, bo było mu jeszcze przykro, że uderzył jaszczura. W zasadzie czuł się podle, może sobie zasłużył?

Dzień kryzysu był czterdziestym szóstym dniem eksperymentu. Poprzedniej nocy na wpół przytomny Saturn odkrył błąd w obliczeniach. Musiał ponownie zestawić równania i dokonać podziałów. Znów prawie nie spał, czerwień jego oczu wyglądała alarmująco. Żyłki wypełniły się krwią i groziły pęknięciem.
O siedemnastej padł na twarz i zasnął. Godzinę później kurier musiał sam otworzyć sobie drzwi kluczem, bo pukanie nie miało sensu. Zostawił na stole stek i suszone paski wołowiny, pogłaskał jaszczura i wyszedł.
Saturn spał dobrze do momentu, kiedy jego śpiące ja przypomniało sobie o błędzie. Po serii nieprzyjemnych obrazów, wśród których były pająki, wielka przepaść i publiczne wystąpienie, czyli zjawiska, których bał się najbardziej, pojawiła się wielka tablica (zawsze chciał mieć taką), na której lśniącą kredą opisał problem. Zamiast liter użył symboli, które przypominały egipskie hieroglify: siedzącego ptaka, węża i inne. I nagle rozwiązanie wydało mu się śmiesznie oczywiste.
Niestety, kiedy się obudził pamiętał tylko, że znalazł odpowiedź. Miotał się po pokoju, a jaszczur wodził za nim przestraszonym wzrokiem.
Saturn powąchał leżące na stole mięso.
- Jest zepsute!
Chcą mnie otruć, oburzył się i wyrzucił kolację do tuby. Rozległ się nieprzyjemny długi pisk. Saturn skulił się i zasłonił uszy dłońmi. Dociskał je mocno do głowy, ale nawet to nie pomagało. Kiedy pisk minął, spojrzał na Poldka, szukając znaku, który by potwierdził, że dźwięk był prawdziwy.
Rozległo się pukanie.
Kurier wręczył mu kolację, przy czym powiedział tylko:
- Nie rób tego nie więcej.

Saturn jadł w milczeniu i starał się o niczym nie myśleć. Mięso było dobre. Było smaczne i soczyste. Smakowało bardzo świeżo, jakby zwierzę, z którego je wzięto, zostało zabite dzisiaj, najdalej wczoraj.
Doszedł do wniosku, że w tubie, a może nawet w samym mięsie są czujniki, które uruchamiają alarm. Później się tym zajmie.

Siedemdziesiątego ósmego dnia Saturn obudził się podekscytowany o czwartej nad ranem. Śniły mu się liczby. Pamiętał wyraźnie, więc zaczął je zapisywać na arkuszu na ścianie. Leopold stanął na dwóch łapach i próbował dosięgnąć kartkę pyskiem.
- Odejdź.
Odepchnął gada.
Niechętnie spojrzał za okno, słońce mieszało się ze smogiem, serwując idealnie szary poranek. Chwycił szlafrok i zasłonił nim jedno z okien. Tak było lepiej. Saturn wolał pracować w nocy. W ciągu dnia miał wątpliwości. Musiał sobie przypominać, kim jest i jaki jest jego cel. Na nowo przyzwyczajać się do kolorów, do kształtów i do ludzi. Musiał posprzątać kupy i nakarmić Leopolda. Musiał się umyć. Musiał? Nie, to może poczekać, są rzeczy ważniejsze. Musiał zjeść kolację. Myśl o zimnych kotletach z cielęciny stanęła mu w gardle, ale nie mógł ryzykować utraty dofinansowania. Przerwał pisanie, chciał to mieć za sobą. Zmusił się i zjadł wszystko, a talerz podał zmywarce. Żując mięso, zastanawiał się, na jakiej podstawie są kategoryzowane zwierzęta. Czy zwierzęta domowe różnią się czymś od zwierząt obiadowych?
Wrócił do pracy. Jaszczur również zrobił sobie krótką przerwę i znów usiłował chwycić kartkę pokrytą krzywymi kolumnami liczb i wykresami. Saturn przyblokował go udem, więc zwierzę przebiegło mu za plecami, żeby spróbować z drugiej strony. 
- Poldek! Przestań!
Gdyby teraz połączyć to z tym, pomyślał, wodząc palcem po karcie, gdyby tutaj dodać jeszcze sumowanie… 
- Tak! Tak, tak, tak! - krzyknął nagle, chwytając zaskoczonego jaszczura za łapy. - Polduś! To jest właśnie to, czego mi brakowało. Mam, już wszystko mam! Teraz wystarczy tylko przenieść wyniki i opracować dokumentację.
Za drzwiami stał kurier i głośno stukał w drzwi.
- Idę już, zaraz! - mruknął Saturn, chcąc jeszcze nacieszyć się chwilą triumfu.
Z żalem puścił łapy jaszczura i poszedł otworzyć drzwi.
Kolejna porcja zawierała plastry wędzonego boczku i pikantne skrzydełka.
- Smacznego.
Saturn popatrzył na niego i poczuł, jak wzbiera w nim złość.
- Przynosisz mi jedzenie od kilku miesięcy i nagle mówisz: smacznego?
- O co ci chodzi?
- Dlaczego dopiero teraz? Dlaczego wcześniej nic… Ach, rozumiem. Przyjrzał mu się dokładniej. Ten kurier był robotem.

- Mogę nic nie mówić, jeśli ci nie pasuje. Nie płacą mi za twój dobry humor. Żegnam.
Robot wcisnął mu pakunek i poszedł sobie.
- To ja też żegnam! - warknął Saturn i trzasnął drzwiami, które zamiast zamknąć się, odbiły się od framugi.
Zdenerwowany wszedł do łazienki, żeby obmyć twarz wodą. W tym czasie Leopold wyczuł delikatny pęd powietrza i zwietrzył okazję. Zebrał się w sobie, skoczył i schwycił arkusz z danymi. Zanim wybiegł z mieszkania, zdążył jeszcze przewrócić drabinę, która zablokowała wyjście z łazienki.
Chowając twarz w dłoniach, Saturn usłyszał znajome plaśnięcia łap na korytarzu, a potem skrzypnięcie. Przestraszył się i pchnął drzwi, ale nie ustąpiły. Naparł mocniej, zaczął wrzeszczeć, lecz i to nie przyniosło efektów.
Po kilkunastu próbach wyważenia ich miał stłuczony bark i szparę szeroką na kilka centymetrów, przez którą nie sposób było się przecisnąć. Mimo to spróbował. Naciskał, aż do oczu napłynęły mu łzy i zaczął wyć.

Z kolei Leopold podreptał długim korytarzem do wyjścia, skoczył na klamkę i wybiegł na zewnątrz. W pysku niósł zapisane arkusze. Minął najstarsze drzewo w okolicy i przepadł w zaroślach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

tak?