8.12.09

wypisy

- Mógłbym ich wszystkich zabić.

Chcieć znaczy móc, móc znaczy zastanawiać się czy rzeczywiście warto. Czy wypada. Z różnych stron dobiegają głosy. Skrzypnięcia i piski obcasów i dzieci przechadzają się przez słowa, chrzęszczą przegryzane kawałki, szumią kolejne litry płynów, przelewają się zakamarki. Ludzie chodzą albo głośno stoją w miejscu. Z hukiem mylą się i zawracają. Szukają różnych nowych miejsc, przewracając po drodze różne stare rzeczy.

- Mógłbym ich wszystkich zabić - powtarza sobie raz po raz.

Ja słucham. Cały ten szum gryzie mnie bezustannie, a nie wiem, kiedy właściwie rzecz się zaczęła. Jestem tu. Jestem i inaczej się chyba nie da, bo chwytam te sygnały i wypełniam się nimi po gardło. I już wiem, dokąd pełzną wszystkie wydzieliny ciała, które mnie otacza. Oni wariują z nudów. Palcami drażnią ścięgna nagłym rwaniem, ścierają o siebie kostki kolan. Oczy puchną od kaszlu. To zdrowe, to dobre. Pięknie przecież żyją. Stają się, rosną im włosy. Każdy nabrzmiały kawałek ciała zna swój kierunek. Gwałci i zużywa się. Kilka pytań lubi się tu powtarzać, parę słów powietrze niesie szybciej. Miarowy stukot liter, tłuszcz między palcami, na języku.

- Mógłbym ich wszystkich zabić – dziwi się po raz kolejny.

Piszę, bo to wszystko zdycha, a przecież jest boskie. Przecież jest czyste. Przecież przeciera rano mętne oczy i szuka. Węszy i rozkłada się. Stąd się bierze miłość. Kredą rozrysowano strzałki, żeby iść. Pozostawać w ruchu. Kołyszą się na boki, rząd za rzędem przechodzą mi przez strony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

tak?