22.7.14

obietnica przygody

1

- Tut tu ru dut! Pobudka, dzień dobry! - krzyknął Albert, mały, ręcznie malowany budzik.
Lena miała wrażenie, że jej powieki są sklejone i za nic w świecie nie zdoła ich otworzyć. Postanowiła nie ryzykować.
- Masz dzisiaj ważne spotkanie. Pamiętasz?
- Tak, tak, jasne. Jeszcze tylko minutecz...
Nie dokończyła zdania, zasnęła. Kołdra okrywała ją od kolan po szyję, więc stopy sterczały wesoło, celując palcami w sufit. Wieczorem pomalowała paznokcie nowym lakierem i rzeczywiście, w zależności od światła, kolor był zielony lub niebieski.
- Leno, przypominam ci, że od tej rozmowy zależy twoja kariera. A jeśli się spóźnisz… - budzik specjalnie zawiesił głos. - Chyba nie muszę ci przypominać? Masz koniecznie wstać i to już! - Teraz przybrał ton jej matki, którego szczerze nienawidziła. Odruchowo zasłoniła twarz kołdrą .
- Leno! Jeśli natychmiast nie wstaniesz… -  Albert poczuł się bezradny. Dzień w dzień to samo, pomyślał. Skoro nie chce, żebym ją budził, po co w ogóle mnie kupiła?
Ograniczona świadomość wgrana przez producenta nie pozwalała mu rozumieć tak złożonych kwestii. Jego funkcje były proste. Typowe dla ludzi połączenie chęci i niechęci wykraczało poza te możliwości. W dodatku Lenie wydawał się zbyt przewrażliwiony. Zawsze, kiedy zwlekała z wstaniem, wpadał w panikę. Kilka razy próbowała mu to później wytłumaczyć, ale bez skutku. Już dawno postanowiła, że kupi lepszy model, ale nie wiedziała, jak to powiedzieć. Bała się, że będzie mu przykro.
Albert doszedł do wniosku, że dalsze gadanie nie ma sensu i puścił za głośno muzykę. Lena jęknęła kilka razy i zsunęła z głowy kołdrę. Jej wielkie oczy rzuciły mu gniewne spojrzenie, a szerokie i zazwyczaj uśmiechnięte usta zacisnęły się w ponury zygzak.
- Jesteś obrażona? - zapytał niepewnie.
- Oj, weź…
“...wal się na cyce”, dodała w myślach. Po chwili jednak złagodniała. Najgorszym momentem dnia był ten, w którym sen walczył z jawą. Punkt przejścia był dla niej bolesny. Kiedy już pogodziła się z tym, że musi wstać, było ok, ale wcześniej broniła się przed sobą i całym światem. Czasami po prostu zaciskała mocno oczy, żeby jak najszybciej zasnąć i mieć spokój, jakby nic poza tym nie miało znaczenia.
- Nie no, w porządku. Dzięki. Mam jeszcze czas, na pewno zdążę. Nie martw się - dodała, choć nie była pewna, czy Albert potrafi się martwić.
W odpowiedzi tylko wyświetlił uśmiech i zmienił muzykę na bardziej dopasowaną do jej porannego gustu. Pół godziny później Lena była już gotowa do wyjścia.



- Wysiadamy! Boże, czuję się jak przed maturą. Mdli mnie. Jak przed egzaminem na prawko, przed ślubem, przed pogrzebem, przed wizytą u dentysty, przed pierwszą randką albo właśnie drugą (kto wie, która jest gorsza?), wzięciem kredytu, wypłatą, spłatą raty…
Wysiedli. Suchy wiatr dmuchnął im w twarze i zwiał czapkę Chudemu. Kosmo przestał wreszcie gadać, złapał ją w locie i podał przyjacielowi.
Chudy mózg miał zaciśnięty w supeł. Nie był tępy. Zawsze, kiedy musiał, dawał z siebie max. Ale gubił się w rzeczach prostych. Nie potrafił prasować ubrań i nigdy nie założył sobie konta, co oczywiście skreślało go jako obywatela. Państwo mogło się bez niego obyć. Dlatego, zgodnie z zasadą kto nie pomaga - ten szkodzi, szesnastego lipca postanowiło się go pozbyć.
Tak przynajmniej twierdził Kosmo. Kiedy tylko dostrzegł broń ukrytą za paskiem spodni bezdomnego brodacza, pociągnął Chudego i w biegu, w ostatniej chwili wsiedli do autobusu.


Przez okna taksówki wlewało się oślepiające światło. Lena mrużyła oczy, ale i tak ledwie widziała kształty budynków. Kiedy patrzyła dłużej, oczy zaczynały boleć i łzawić, wreszcie prostym liniom zachciało się zginać, budynki zupełnie jakby chwiały się i upadały, a powietrze wypełniło się chmurą kolorów. Pomyślała, że tak może wyglądać wybuch jakiejś strasznej bomby. Potrząsnęła głową i oderwała wzrok. Była prawie na miejscu.
- Zatrzymaj się tu - powiedziała do auta.
- Służę pani - odparł automatyczny kierowca i pobrał opłatę.
Lena wzięła torebkę i wysiadła. Po drugiej stronie ulicy była mała knajpka, jedna z tych stylizowanych na lata dwudzieste, złoty czas sprzed Wielkiej Wojny III Unii z Rosją. Wypije kawę, to pomoże jej zebrać myśli i przygotować się do rozmowy. Ma jeszcze sporo czasu.

Do środka wpadli dwaj zaskakujący młodzieńcy. Jeden wepchnął drugiego, który był niski i kiedy tylko się pojawił, zaczął strzelać oczkami we wszystkie strony. Może miał wbudowany jakiś skaner? Lena przestała się gapić i zanurzyła wzrok w kawie. Kawa pomoże jej ułożyć rozmowę. Wyobrażała ją sobie jako schodki. Jeden po drugim będzie kłaść argumenty i piąć się w górę, a na jej szczycie znajdzie drzwi i kiedy je otworzy, zobaczy za nimi… właśnie, co zobaczy? Zasępiła się. Kasę? Karierę?
Komu to potrzebne?
Wróciła wzrok na chłopaków. Jeden z nich był bardzo chudy, drugi miał burzę zamiast włosów. Pasowali do siebie?
Powinna zaraz wychodzić. Tylko dopije kawę.
Próbowała wymyślić im jakąś historię. Afera szpiegowska? Zastanawiała się, co byłoby najlepsze. Chłopcy usiedli i zamówili dwa duże zestawy maxburgerów.


Kiedy tylko Albert upewnił się, że wyszła z mieszkania, wysunął nóżki i poszedł do kuchni. Sprawdził, czy wszystkie urządzenia są na miejscu, a potem skontaktował się z bazą. Zdał krótki raport. Dziewczyna miała z pewnością coś na sumieniu, ale potrzebował jeszcze czasu, żeby dojść do konkretów. Lada moment wszystko się okaże.


Chudy jadł szybciej, bo jego długie ciało sprawiało, że pokarm spadał z impetem bez przeszkód. Kosmo tymczasem blokował się już po paru kęsach. Chudy jadł, kłapiąc szczęką i łykając olbrzymie hausty powietrza, a on żuł powoli i z obrzydzeniem.
- Ty wiesz, co oni tu wkładają, jakie świństwa? Gdybyś wiedział, nie jadłbyś tego.
- Ale ty nie masz problemu, widzę że żujesz.
- Ja nie wiem wszystkiego. To jest ściśle tajne, człowieku. Oni tam mają całe taśmy ściśle tajnych rzeczy. Wiesz, co to znaczy?
- Nie mam pojęcia.
- Że jesteśmy śledzeni. W bułce mogą być mikrokamery, czujniki, radary, mikroby, nie wiem. Możesz to połknąć i potem będą śledzić cię od środka. Na każdym kroku nas śledzą jak tu siedzimy. Na szczęście w publicznym miejscu jesteśmy bezpieczni. Nie jesteśmy tu sami. Nie mogą zrobić tego przy świadkach.
- Jesteś pewny? - Chudy rozejrzał się po lokalu. Poza nimi był robokelner i jakaś dziewczyna.
- Tak, nie martw się. Jedz. Zbieraj siły.
- A ty?
- Ja to przemyślę. Znajdę jakieś rozwiązanie. Nie martw się, jedz.


Lena zamówiła kolejną kawę i pomyślała, że to bez sensu. Że nie tego jej trzeba. Ma marnować potencjał na taką bzdurę?
Z drugiej strony pieniądze to dla niej szansa. Kto wie, co z tego wyniknie? W końcu etat nie jest taki zły. To stabilizacja. Poczucie bezpieczeństwa. Może awans.
Wstała i ruszyła do wyjścia. Robi dobrze, przekonywała się w myślach, postępuje dojrzale i odpowiedzialnie. Matka i budzik będą z niej dumni.


Chciał już zamykać połączenie, ale przyszła odpowiedź.
- Albert? Co ty bredzisz!? Od miesiąca mówisz dokładnie to samo! Co ty tam robisz?
- Nieprawda.
- Kiedy wreszcie coś znajdziesz? Tym razem byłeś pewien. Wiesz, że mamy ściśle określony budżet.
- Wiem.
- No co ty odpierdalasz? Co?
- Muszę kończyć. Dam znać.
Spociłby się, gdyby tylko mógł. W pośpiechu chował urządzenia. Chrzęst klucza w zamku był diabelnie wyraźny, jeszcze moment i Lena wejdzie i go zobaczy. Spanikował. O boże, boże przedmiotów, muszę szybko to schować, zanim wszystko się wyda.
Drzwi otworzyły się dokładnie, kiedy był na środku pokoju, niosąc w szczypczykach mały nadajnik, który przez stres zapomniał zostawić w kuchni.
Lena zrobiła wielkie oczy i wróciła za drzwi.
Jeszcze raz spojrzała na tabliczkę z nazwiskiem mężczyzny, z którym miała się spotkać, wywieszoną na drzwiach, które przed chwilą otworzyła. Mogłaby przysiąc, że widziała Alberta z zabawnie długimi nóżkami, który w dodatku coś niósł. Oparła się o ścianę w ciężkim szoku. Może to od kawy?
Drzwi się otworzyły i wyjrzał z nich łysy grubas w szelkach.
- Panna Lena? Zapraszam, możemy zaczynać.
Zdezorientowana weszła do środka i przepadła na zawsze.

Albert nie był pewien. Nie poruszył się od szesnastu minut i rozpaczliwie analizował dane. A może ma paranoję? Może drzwi wcale się nie otworzyły, nie było żadnego zgrzytu klucza? Jedynie mu się wydawało. To było możliwe. Przecież jest tylko budzikiem, pomyślał. Przedmiotom zdarzają się spięcia, zwarcia, to mogło się trafić także jemu. Mogą go po prostu wyłączyć. Schował nadajnik i z powrotem wspiął się na szafkę przy łóżku. Przez okno patrzył na gołębie i powoli opanowywał negatywne emocje. Uspokajał się. Jakoś to będzie. Na szczęście Gordon jest cierpliwy, tak tylko chciał go nastraszyć. Na pewno. Dlatego wymyśli coś następnym razem, ubarwi raport. Zgłosi się najlepiej wieczorem, może akurat nie będzie go w biurze?


Kosmo podbiegł i stanął między wyjściem z restauracji a Leną, która właśnie przerabiała najczarniejsze scenariusze spotkania.
- Hej! Może zjesz z nami? Widziałem, że pijesz kawę. Co ty na to?
Lena spojrzała niepewnie i spróbowała go wyminąć.
- Ok, ok. - Położył jej dłonie na ramionach. - Poczekaj. Powiem wprost. Mojemu koledze zagraża wielkie niebezpieczeństwo. Rząd zwrócił się przeciwko niemu i, szczerze mówiąc, zamierza go usunąć.
Spojrzała na Chudego, który pokiwał smutną głową znad maxburgera.
- Jeśli teraz wyjdziesz - mówił dalej Kosmo - skażesz nas na porażkę, a nawet nie skończyliśmy jeść.
- Dlaczego?
- Rozejrzyj się, złotko. Oprócz nas i tego tam - Wskazał robota polerującego w tej chwili podłogę. - Nie ma tu nikogo. Jesteś naszą gwarancją, świadkiem, gdyby coś… Tej kupie sprężyn nie można ufać. Wszystkie roboty są tak naprawdę kontrolowane przez rząd.
- Nie boisz się więc, że nas usłyszy?
- To nie ma znaczenia. I tak jesteśmy cały czas obserwowani. Jeden błąd i… paf! - Udał, że strzela sobie z palca w głowę. - A dzisiaj raz było już blisko.
Lena po raz kolejny poczuła niechęć do umówionego spotkania. Chłopak mówił od rzeczy, ale nie był przecież agresywny. Stał przed nią i z przejęcia zacierał ręce. Wyglądał, jakby naprawdę liczył na jej pomoc. To miłe, uznała.
- Więc jaki masz pomysł?
Kosmo wskazał jej krzesełko przy Chudym i gestem poprosił, żeby z nim poszła. Usiedli.
- Przede wszystkim - zaczął, przechylając się nad blatem - musimy znaleźć nową kryjówkę. Przykro mi, Chudy, ale nie możemy wrócić do garażu. Wiem, że lubiłeś to miejsce.
Chudy nie odpowiedział, był zajęty rozpracowywaniem kolejnej kanapki.
Podsunął Lenie talerz.
- Proszę, częstuj się.

- Czy podać coś jeszcze?
Nagle obok nich zjawił się kelner. Starł okruchy ze stolika, wyświetlił szeroki uśmiech i posłusznie czekał na odpowiedź.
- Dajcie spokój - warknął Kosmo. - Może od razu podłączycie się nam do głowy i pozmieniacie wszystko według swojej woli?
Nie mówił do robota, lecz do tego czegoś w jego wnętrzu, co z pewnością przekazywało każde słowo do tajnej centrali. W wiadomym celu - Kosmo miał pewność - żeby ich pogrążyć.
- Mamy szeroki wybór sałatek i najlepsze w okolicy pieczone ogórki, polecam - wyrecytował z entuzjazmem robot.
- W których pewnie poukrywaliście zwoje drutów i... - zaczął Kosmo, ale Lena spojrzała na niego i pod urokiem jej oczu, a były zielone jak marsjański bursztyn, uspokoił się i zamilkł.
- Nie, dziękujemy. - Odprawiła robota.
- Służę - odparł i oddalił się.

Spojrzała na nich. Chudy jadł mechanicznie i łapczywie, ale nawet nie patrzył na burgera. Wbił oczy w blat stołu, jakby wyświetlał się tam jakiś film. Może właśnie to widział? Takie przynajmniej robił wrażenie. Lena poczuła do niego sympatię. Wyglądał na osobę bardzo łagodną i cierpliwą, a te cechy ceniła w ludziach od zawsze. Wyglądał na kogoś, kto potrafi cię wysłuchać, kto będzie czekał, aż wygadasz się ze wszystkiego i potem w prostych słowach podsumuje to i pocieszy cię.


Na beżowej ścianie wisiała prosta tabliczka:

NAJLEPSZY MOMENT NA POSADZENIE DRZEWA BYŁ 20 LAT TEMU

Gordon przyjrzał się staranie wymalowanym literom. Jego stare chińskie przysłowie wisiało tu już od ponad pięciu lat. Kiedy ten czas minął? Zdawało się, że zaledwie parę dni temu dostał awans i przejął pokój. Rozejrzał się, wnętrze mówiło coś zupełnie innego. Oprócz hasła, miał też kilka tradycyjnych obrazków z Azji, a na biurku stała jego miłość, drobne drzewko bonsai, które nazwał Hudie, co znaczy motyl, czyli symbol długowieczności.
Wyciągnął się wygodniej w fotelu i odpalił kolejny raport. Nie potrafił się jednak skupić. Myślami wracał wciąż do sprawy Alberta. Ta mała rzecz zaczynała go irytować. Parę miesięcy temu zrobił aferę i zażądał podwyżki. Wiedział, że mają braki w kadrach, że sytuacja jest trudna. A mimo to był na tyle bezczelny, żeby zrobić mu na złość.
- B7 pyta, czy mają kontynuować operację? - Drzwi uchyliły się i do środka zajrzał drobny przedmiot kształtem przypominający skrzynkę.
- Co? Tak, tak.
A teraz zaszył się i udaje, że pracuje. Gordon wściekł się.
- Jest pan pewien? Ci ludzie przecież nie są nic…
- Wynocha mi stąd!
Tupnął nogą i Teofil uciekł z pokoju.
Gordon popatrzył na swoje drzewko i uśmiechnął się.


A ty, masz jakiś pomysł? - Kosmo spojrzał na Lenę. - Na Chudego można liczyć, ale musimy mu mówić, co ma robić. Gdzie mieszkasz?
- Hola, hola, kolego.
- Kosmo.
- Kosmo. Posłuchaj, nie mam nic do was, ale nie mam też nic z wami. W zasadzie to spóźniłam się na ważną rozmowę i nie jestem z tego powodu najszczęśliwsza. To znaczy, a zresztą nie ważne, ale powiedz mi, skąd ta pewność, że coś wam grozi?
- No, wiesz. Wszystko na to wskazuje.
- Wszystko?
- Spójrz na kelnera, nie jest podejrzany? - podniósł głos i zwrócił głowę w kierunku robota, który wycierał właśnie stolik obok, a kiedy zauważył, że przyciąga ich uwagę, zapytał z pasją:
- Może coś podać?
Zignorowali go.
- To żaden dowód - mruknęła Lena. - Daj mi coś więcej.
- Dobrze, złotko. Jeśli pójdziesz z nami, sama się przekonasz. To co, pomożesz nam?
- Do domu was na pewno nie zabiorę.
- Nie mieszkasz sama?
Zawahała się i kiwnęła głową.
- Rozumiem. Masz rację, nie powinniśmy w to wciągać więcej osób.
Nagle Kosmo wyprostował się.
- Wiem!
Krzyknął tak głośno, że kelner pomyślał, że został wezwany i ruszył w ich stronę z wyciągniętymi chwytakami. Lena westchnęła.
- Musimy wydostać się z kraju. To proste. Za granicą będziemy bezpieczni.
- Dlaczego? - Chudy wtrącił się do rozmowy.
- Bo to już inny teren. Dadzą nam spokój, kiedy znikniemy im z oczu.
- Ma sens - stwierdził i zaczął ostatniego maxburgera.
Kosmo spojrzał na nią.
- Pomóż nam dotrzeć do granicy. To daleko?



2

W dłoniach Gordona leżał katalog animacji najnowszej kolekcji domów z jeziorem. Szczególnie spodobała mu się góralska chata otoczona zbiornikiem cztery kilometry głębokości i dwa długości. Na emeryturze mógłby zająć się rybami. To dobry interes i spokojne zajęcie, w sam raz na ostatnią drogę. Mógłby zamówić trochę skał, może nawet mały wodospad? Te trzydzieści lat chciał spędzić w sposób szczególny. Wyniesie się z miasta. Żadnego stresu, zero problemów z ludźmi czy przedmiotami myślącymi. Może nawet mieszkać sam. Poradzi sobie.
Zadzwonił telefon.
Coś zakłuło go w boku. Pomasował to miejsce. Czas wynająć lekarza, pomyślał. A może już pora jednego kupić? Używany nie powinien być drogi.
- Odebrać? - zapytał telefon.
- Odbierz.
- To generał Mi Siun San.
- Co z tym golfem, Gordi? Rozumiem, że aktualne?
- Jasne, jasne. Dzisiaj wieczorem. A potem skoczymy na niunie.
- Tak, te nowe są wyśmienite! To do zobaczenia o jedenastej.
- Strzałka, Siun.

- Stary, dobry Siun - mruknął telefon.
Może nie powinien się tak wrogo nastawiać do Alberta? W końcu co na tym zyska? Nowego wroga? Po co mu to na starość?
Po raz kolejny spojrzał na drzewko. Hudie stała spokojnie. Widocznie nie była głodna, rano jadła orzechy. Stanowiła wspaniały okaz klonu palmowego. Miała jasny, zielonkawo-żółty smukły pień, dół pokryty mchem, ciemna zieleń i brąz, które ginęły w ziemi. Na górze siedem gałązek równomiernie rozrzuconych, a na ich końcu piękne drobne listki. Przed nim opiekował się nią jego ojciec a wcześniej dziadek. To prawda, bywała kapryśna, ale może właśnie to w niej kochał? O słodka, pomyślał. Kupię ci ten dom i będę poświęcał więcej czasu. Daruję Albertowi. Niech ma swój spokój. Kim jestem, żeby go oceniać? Zresztą zemsta może przynieść pecha, naukowcy już dawno to potwierdzili.

Partia wyszła fantastycznie. Z początku nie był entuzjastą cybergolfa, ale dał grze szansę i teraz chętnie spotykał się z Siunem. Zastanawiał się nawet, czy nie dokupić pola? Zacnie komponowałoby się z jeziorem. W tle jakieś góry. Widok gór na horyzoncie zwiększa kreatywność o 8%, to też znany fakt.
Siun ostro zaczął, ale potem nie miał już siły się wspinać, co zepsuło mu humor i sprawiło, że grał od niechcenia. Z kolei Gordon grał tak jak zawsze - mechanicznie i bez błędów.


- Wystarczy wsiąść do pociągu - powiedziała Lena. - Kupcie bilety i po godzinie będziecie na miejscu. Jaki to problem?
- Nieprawda. To ty nie wiesz, że pociągi tak naprawdę nie opuszczają kraju? Zauważyłaś, jak mało ludzi wyjeżdża? Że nikt nie wraca? Nie mówi się o tym, ale czy znasz kogoś takiego?
Nie znała. To zabawne, nigdy nawet nie zastanawiała się nad tym, żeby wyjechać. Dopiero, kiedy Kosmo o tym wspomniał. Wcześniej jakby nie zdawała sobie sprawy, że w ogóle można to zrobić.
- Naprawdę musisz to tak komplikować?
Kosmo spojrzał na nią zdziwiony.
- Ludzie wyjeżdżają i wracają. To że nikogo takiego nie znasz, o niczym nie świadczy.
- Ja też nie znam nikogo takiego - wtrącił Chudy.
- To o niczym nie świadczy!
- Nie wsiądę do pociągu. Prędzej umrę. Nie zmusicie mnie. Już w autobusie czuję się jak więzień czy zwierzę. Nie zamierzam wracać do tego tematu. W przeciwnym razie, jeśli o mnie chodzi, możemy sobie równie dobrze powiedzieć do widzenia.
Powiedział to takim tonem, że nie umiała mu odmówić. Czysta słodycz i bezradność. Był jak dziecko i z tymi lokami wyglądał jak dziecko. Był bardziej dziecięcy niż większość dzieci, które widziała.
- To jak chcesz tam dotrzeć?
- Masz samochód?
Pokręciła głową.
- Jeżdżę taksówkami.
Z każdą chwilą jego twarz smutniała.
Liczyła na jakieś lepsze pytanie.
- Ale na pewno znasz kogoś, kto nie jest związany z rządem, nie jest robotem i może nam pomóc?
- Nie sądzę. Nie lubię ludzi, nie mam wielu przyjaciół.
Kosmo zasępił się. Jego brwi falowały, czoło pulsowało, a dolna warga lekko się wysunęła.
Nagle zmieniła decyzję.
- Dobra, chodźmy do mnie.
A co tam, pomyślała. Nic się nie stanie, w razie czego mam Alberta. Wezwie ochronę.
Ale tak naprawdę ufała im i wiedziała, że niczego przed nią nie ukrywają. Po pierzastym wręcz widać potrzebę kontaktu. Lgnie do każdego, kto go wysłucha i nie jest robotem.

Albert zaczął się martwić. Lena nie wracała. Zgodnie z jego obliczeniami, powinna być już w domu od godziny. Gołębie zaczęły go irytować. Głupie ptaki wykonywały na zmianę trzy ruchy.
Wygląd pokoju znał doskonale, po tej stronie nic go nie zaskoczy. Okno było jego jedynym oknem na świat. Tylko tam coś się działo, kiedy był w domu sam. Ach, jaka to udręka nie móc pogadać. Potrzebował partnera. Marzył o tym, żeby mieć asystentkę. Gdyby zdobył dobry materiał, mógłby przekonać Gordona, że warto…
Szczęk klucza. Znowu. O boże, boże. Ustawił się w pozycji wyjściowej, schował nóżki i zastygł.
Do pokoju weszła Lena.
- Cześć.
- Jak rozmowa?
Za nią weszło dwóch obcych mężczyzn.
- O - bąknął. - A co to za panowie? Służę, jestem Albert.
Chudy zaśmiał się i wziął budzik do rąk. Obejrzał z każdej strony.
- Świetny.
Odstawił na miejsce.
- Dziękuję - powiedział Albert.
Kosmo patrzył podejrzliwie, uchwyciła to spojrzenie, więc odezwała się pierwsza.
- Jest w porządku.
- Jesteś pewna?
Kiwnęła głową. Czy mogła ufać Albertowi? Na boga, przecież to budzik. Jej budzik. Jeśli miałoby być inaczej, znalazłaby się w świecie, w którym żyje Kosmo. To niedorzeczne. Przenocuje chłopaków, a rano powie im, że muszą już iść.
- Jesteście głodni?
Pokręcili głowami.
Podała im herbatę i usiedli.
- Dlaczego chcą was zabić?
- Ojej. Ojej.
- Albercie.
- Przepraszam.
- Chudy jest wynalazcą. Wiem że nie wygląda, ale jest.
- To prawda.
- To że jest niepełnosprytny, to tylko kamuflaż.
- Tutaj zdania są podzielone.
- Widzisz? Chudy, przestań się wtrącać, kiedy mówię. Wiesz, że tego nie lubię. Więc on jest wynalazcą i cały czas majsterkuje. Garaż jest tego pełny. I jest w tym dobry. Gdybyś poznała jego urządzenia, zapragnęłabyś je mieć. Mówię ci, on ma talent. Ostatnio zbudował perkusję dla szczura.
- To szczury grają na perkusji?
- Tak, kupiła je świetna kapela z dolnego miasta. Jak oni się nazywali?…
- Rattack.
- A tak. Właśnie. Rozejrzyj się kiedyś za tym. Naprawdę przyjemnie grają. Swoją drogą pyszna herbata. Co to?
- Bluszczyk i migdałki.
- Wyśmienita.
- Cieszę się. A czym ty się zajmujesz?
- Głównie spisuję historię świata. Mam starożytne zainteresowania. Pasjonuje mnie botanika i niebo: gwiazdy, planety, układy.
- I śledzisz spiski.
- To one mnie śledzą. A ty, Leno?
- Ja jestem terapeutką. Pomagam ludziom wyjść z opresji.
- To świetnie się składa. Przyda nam się ktoś taki w podróży.
- Zaraz zaraz, o czymś nie wiem?
Albert niemal zapiszczał.
- Jaka podróż? Leno, natychmiast powiedz mi, o co chodzi. O czym ja nie wiem?
- I tym z nim żyjesz? Nie dziwię się, że nie chciałaś nas wpuścić.
Budzik ewidentnie się obraził. Wyświetlacz zrobił się pusty.
- Chłopaki, wybaczcie, ale nigdzie nie jadę.
- I słusznie.
- Daj mi dokończyć, Albercie. Myślę że to zły pomysł.
- Jaki zły pomysł, co zły pomysł? - Kosmo uniósł się. - To jedyne wyjście.
- Poproszę o jeszcze.
Chudy podał jej kubek.

Przez jakiś czas jeszcze rozmawiali, a kiedy zasnęli, Albert wymknął się do kuchni i nadał raport. Opisał przybyszów i przebieg dyskusji. Zaczęło się, pomyślał. Jeśli gdzieś wyruszą, muszę ich śledzić. Misja w terenie jak w sześćdziesiątym piątym. Zacnie.
Za oknem świecił księżyc. Ciekawe jak wyglądał szary. Podobno kiedyś tak było.



3

Rano podczas pakowania Albert czaił się na odpowiedni moment, żeby niepostrzeżenie wskoczyć do torby.
Kosmo opowiadał Lenie o przytulaniu drzew.
- Powinnaś spróbować - przekonywał. - To niesamowite uczucie. Jakbyś miała w ramionach wielkiego przyjaciela. Mądrego i potężnego.
- W mieście trudno o drzewa - zauważyła.
- Jak będziesz chciała, to znajdziesz. Mówię ci, przytulasz się i czujesz się na maxa bezpiecznie.

Chudy siedział przy biurku i studiował atlas. Mimo że było jasno, lampka przysunęła do niego głowę i patrzyła z zaciekawieniem. Sunął palcem po wschodnim wybrzeżu. Jeśli rzeczywiście opuszczą kraj, to dlaczego by nie pójść dalej? To wydaje się tak blisko.
Wyobraził sobie rozległą plażę i ocean wypełniający cały horyzont. Fale przebiegały po nim jak dreszcz po ciele, pieniły się i zasypywały piasek pianą.
- Chudy, podejdź tu! Powiedz, co o tym myślisz.
Pokazał mu plan miasta. Lena była akurat w kuchni. Albert szykował się do skoku.
Pochylili się nad ilustracją.
Albert skoczył. Udało się. Wylądował na ubraniach. Od razu wsunął się pomiędzy nie i znieruchomiał. Spiął się w czasie akcji i teraz się opanowywał. Doskonale. Mieli zaraz wychodzić, więc moment był idealny.
- Albert…
Znieruchomiał. Najczarniejsze wizje przebiegły mu przez wyobraz.
- Wychodzimy. Będę później. Kosmo, weźcie torbę. Zapnij ją.
Poczuł, jak go podnoszą i niosą. Usłyszał trzaśnięcie drzwi, nieprzyjemny i przyjemny zarazem zgrzyt klucza, a potem ptaki. Kiedy ostatnio naprawdę był na zewnątrz? Nie miał pojęcia. Całe życie był przenoszony albo siedział na szafce czy biurku. Teraz zresztą też. Co będzie, jak otworzą torbę? Coś wymyśli. Skoro do tej pory sobie radził, teraz nie będzie inaczej.
Starał się słyszeć, o czym rozmawiają. Wywnioskował, że kierują się w stronę parku miejskiego, słabo zbadanego terenu. Nieraz słyszał o zwierzętach, które stamtąd wybiegały i ginęły z ręki strażników. Opowiadano takie historie. Oczywiście żartowano, zachowywano zimny rozsądek. Ale gdzieś tam głębiej coś siedziało i uwierało.
Tak samo teraz, pomyślał Chudy. Idziemy w stronę parku, ewidentnie tam idziemy, ale nikt się nie przyznaje.
Las ją przerażał. Kiedy Kosmo opowiadał o drzewach, już czuła się niepewnie. A co dopiero las. Drzewa wydawały jej się zimne i nieprzyjazne. Śliskie liście, gałęzie drapiące skórę, sucha odpadająca kora. Musi znaleźć dobry pretekst i zostawić ich jak najszybciej. Była na siebie zła, planowała wysłać ich samych. Cóż, nie udało się.
- Co o tym sądzisz?
Jak na osobę o tak radykalnych poglądach, Kosmo często pytał innych o zdanie. Lubił pytać, cierpliwie wsłuchiwał się w odpowiedź, dopytywał o szczegóły. A potem wypowiadał swoje, zazwyczaj kompletnie odmienne zdanie. Lubił mieć ostatnie słowo.
Lenę zaczynało to drażnić. Chciała już od nich odpocząć. Czas spędzała głównie z Albertem i to jej odpowiadało najbardziej. Pomyśleli, że to żart, ale naprawdę nie lubiła ludzi. Nikogo do siebie nie zapraszała. Jeśli już musiała się z kimś spotkać, to najlepiej gdzieś na mieście - szybko i przy okazji.


Niunie były puszyste i znakomite. Panowie oblizywali palce i dotykali ich. Wreszcie zrobili to i zamówili jeszcze dwie. Wieczór można było uznać za udany.
- Wezmę jeszcze jedną na wynos - powiedział generał i w ten sposób się pożegnali.
Gordon machnął mu jeszcze ręką na do widzenia, wsiadł w autolot i wrócił do domu. Po drodze wysłuchał wiadomości z całego układu. Program był pełen ciekawostek i smutnych wypadków.
To sprawiło, że zaczął myśleć o Sarze, swojej dawnej żonie, która zginęła w tragicznym wypadku.
Zajrzał jeszcze do biura, żeby pożegnać się z Hudie. Drzewko było dzisiaj w dobrym humorze. Pogłaskał gałązki. Dolał trochę wody. W nocy piła mało, ale rano zwykle miał narady, które czasami się przeciągały. Wystarczy, że i tak miała zły humor, kiedy się spóźniał.
Codziennie przycinał jej gałązki i rozmasowywał listki. Dbał o to, żeby miała co jeść i dostawała odpowiednią porcję światła.
Kiedy jej czytał, uspokajała się. Lubiła Hemingwaya i bitników. Przy muzyce czuła się nieswojo, unikała jej. Chowała listki, dając mu do zrozumienia, że sobie nie życzy.


Po jakimś czasie Albert nie wiedział już, czy była noc, czy dzień. Mylił się w obliczeniach. Całe szczęście, że nie był nastawiony. Nie miał pojęcia, która jest godzina.
Przyzwyczaił się do rytmicznego kołysania. Wprowadziło go w trans z początku przyjemny, odprężający, potem duszny i przerażający, a teraz raczej obojętny, jakby towarzyszył mu od zawsze. To dziwne, ale brakowało mu gołębi. Obraz ich monotonnego dziobanie wydał mu się jedyną rzeczą, która trzymała go jeszcze z rzeczywistością. Mimo że nie oddychał, miał wrażenie, że się dusi albo tonie. Tyle się nasłuchał takich historii. Jak każda tchórzliwa istota lubił się straszyć. Jego pasją były miejskie legendy. Opowieści o garażowych lekarzach i piwnicznych psychopatach zajmowały znaczną część jego pamięci. A co, jeśli to nie był jego wybór i wcale nie wskoczył do tej torby, tylko mu się  w y d a w a ł o?
Zdjęła go trwoga.
Cały zesztywniał. Poczuł jak drżą mu nóżki. Jak to możliwe, przecież jest tylko przedmiotem. Boże, boże, przejął od nich to choróbsko. Od tych… tych robaków. Tych zwierząt. Pochłaniających płyny i mięso barbarzyńców. Brudzących i śmierdzących. Srających i pokracznych. Bełkotliwych, pomarszczonych, obolałych, zdrętwiałych, napiętych. Jej też nienawidził, była miękka i słaba. Nie umiała nad sobą zapanować. Zestarzeje się, zmarszczy i zacznie przeciekać. Ile razy przez to przechodził? Jak miał przywiązać się do czegoś, co żyje tak krótko? Jak można mieć szacunek do tak wadliwej konstrukcji? Właściciele przychodzili i odchodzili, a jemu zmieniano obudowę. Najczęściej był plastikowy, ale też drewniany czy metalowy. W każdej formie czuł się dobrze. Nagle Gordon wydał mu się śmieszny. Albert pracował dla Instytutu od kilkuset lat, jego przełożony nie umiałby sobie nawet wyobrazić takiego okresu. Ludzie nie są do tego zdolni. Nie są przystosowani. To, że ciało się niszczy, jest dla nich zbawienne. W przeciwnych razie wariowaliby jeden po drugim.
Sam Albert znosił ten ciężar z trudem, pomyślał o sobie w trzeciej osobie. To przez nich, ten jad sączył się w jego czysty elektroniczny mózg od tak dawna! Może nie było już odwrotu? Zasępił się. A może był? Może wystarczy się od nich odciąć. Odizoluję się przy pierwszej okazji, postanowił.

Ale okazja nie nadchodziła. Kilka razy otwierali torbę, lecz tylko po to, żeby wyjąć coś z wierzchu. A od środka nie potrafił chwycić zamka. W dodatku nie miał pojęcia, czy nikt nie będzie akurat patrzył. Musi mieć pewność i czekać. A w tym czasie przygotuje plan. Może powinien pozostawić im po sobie pamiątkę? Coś, co zapamiętają do końca ich krótkiego, przykrego życia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

tak?